Zwykły, opuszczony kościół w typowo angielskim stylu, nic szczególnego, pełno takich na wyspach. Wprawione oko miłośnika złomu na pewno już zauważyło co tam się czai;) Przekręcamy się zatem trochę w lewo i naszym oczom ukazuje się taki widok.
Tak, ten angielski dżentelmen bez koszulki to bohater tego wpisu. W zasadzie to jego dom oraz podwórko. Te dwa zdjęcia powyżej pochodzą z 2011. Zdjęcia samego placu przed domem (plebanią) z GSV pochodzą z 2008, a moje zdjęcia z 2012. Zaczniemy chronologicznie. Ten sam widok, 2008:
Może słowo o samym obiekcie mieszkalnym. Tak, ten Pan, wraz z całą rodziną, gromadą kotów i psów, mieszka niejako na plebanii tego kościoła. Nie dane mi było wejść do środka, ale znając kilku(nastu) Anglików, spokojnie mogę stwierdzić, że w środku było podobnie jak na zewnątrz. Żeby było ciekawiej, w samym kościele obok znajdował się skład części i złomu wszelakiego, widok na prawdę ciekawy, niestety wnętrza nie mogłem obfocić.
Sam właściciel obiektu, człowiek o ogromnej wiedzy motoryzacyjnej z typowym, wschodnio-angielskim akcentem i stylem bycia na początku podszedł do mnie nieufnie, ale po kilku zdaniach zgodził się zrobić kilka zdjęć, prosił tylko, żeby możliwie zachować anonimowość. Kto będzie chciał pewnie i tak znajdzie to miejsce, ale zgodnie z prośbą adres zasłoniłem przy pomocy moich mad paint skillz. Rozmowa z nim to przeżycie zaiste ciekawe, na szczęście przyzwyczajony byłem już do akcentu w którym "u" czyta się jak "o" ("fokin hell") lub też "a"ako "u" ("rubisz") a i tamtejszy slang znam, więc dogadałem się bez problemu. Co ciekawe, przy załatwianiu spraw urzędowych przez telefon, konkretnie w urzędzie którym znajdował się w mieście oddalonym o 30 mil, za każdym razem przy słowach z "u" pani uprzejmie mnie poprawiała (rAbisz, not rUbisz!) to taka mała dygresja. Wracając do Pana Lemoona - mówił, że znalazł dobry sposób jak pogodzić pasję z żoną - on zagraca ogródek czym chce, ona dom. Podobno żona czepiała się tylko o jedno, mianowicie o grubawego best mate mężal, którego nie lubiła. Wydaje mi sie, że dlatego iż przyjeżdżał swoim Montego straszyć okolicznych mieszkańców skrzypieniem zawieszenia i piwnym oddechem, ale nie dociekałem głębiej. Wróćmy do zdjęć. Te już są z 2012
Jak widać miejsce Porsche zajęły Buggy samoróbki (podejrzewam, że z pozostałości Garbusów), a obok T3 w pryczy przycupnęło sobie Capri mk2Garbus widoczny tu to nie ten z bebechami Porsche, ale jako jedyne auto był w dobrym stanie, zwłaszcza środek w kremowej skórze (czyste wnętrze dla tego Pana to nie lada osiągnięcie)
Tutaj T3 już nie "fifty shades of blue" ale z tego co widziałem, to końcowe stadium pracy nad nim. Silnik to jakiś porobiony boxer z Alfy (nie przypomnę sobie już z jakiej), z przodu dwa kubły też z jakiejś alfy, i pusta paka wzmocniona czymś na kształt klatki. Paliło to to gumę jak wściekłe, ale nie wiem jak na zakrętach. Chociaż przekonałbym się z przyjemnością.
A tu mój osobisty faworyt, jeździłbym tak jak stoi, właściciel nawet widząc moje zainteresowanie nim szybko rzucił "fri hundred quid and itz jors" ale wizja załatwiania papierologii przy targaniu go do polski skutecznie mnie odstraszyła.
Mixy swojskie polskie ojczyste juz niebawem:))